poniedziałek, 30 lipca 2012

imieniny

Wczoraj były moje imieniny. Dziękuję wszystkim za pamięć i życzenia. W związku ze swoim kulinarnym zacięciem, wzbogaciłam się o kilka kulinarnych wspaniałości, którymi chcę się z Wami podzielić:)


Czyż to nie są najpiękniejsze czekoladki na świecie?
Nigdy wcześniej takich nie widziałam i nie próbowałam. Są naprawdę przepyszne, a opakowanie jest tak proste, że zawartość jest tym większym zaskoczeniem. Nie powiem Wam ile kosztują ani gdzie można je kupić (bo to prezent), ale sami przyznacie - robią wrażenie:)


Czy zadajecie sobie sprawę z tego co tu mamy? W słoiczku znajduje się słodki krem karmelowy, natomiast zawartość żółtego pudełka to towar zdecydowanie pożądany. Proszę Państwa - to oryginalny meksykański sos Mole (czekoladowo - chilli). Owca (przyjaciółka) - nasza reprezentantka wielkiego świata przywiozła mi go z podróży.
Z mole wiąże się pewna historia. Nie pamiętam z jakiej to było okazji (jakieś święta chyba) - Owca robiła u siebie małą kolację, na której zaserwowała kurczaka w tortilli z sosem mole. To  był pierwszy raz kiedy jadłam to cudo. Słodycz i delikatność czekolady w połączeniu z ostrością chilli - mieszanka wybuchowa dla kubków smakowych. Jakiś czas później trafiłam na jednym z portali zakupów grupowych (jestem ich fanką - poluję głównie na kwestie związane z gastronomią) na propozycję meksykańskiej restauracji. Trafiliśmy tam dopiero 3 miesiące później, ale od samego początku wiedziałam co będę zamawiać. Mole. Jak wielkie było moje rozczarowanie, gdy okazało się, że zaserwowany sos okazał się być zwykłym budyniem czekoladowym - tak przynajmniej wyglądał i smakował. Z sosem Owcy nie mógł się równać. 
Teraz będę mogła go przygotować w swoim domowym zaciszu:) Dam Wam znać jak mi wyszło.


Kolejne pozycje to książki kucharskie. Uwielbiam je za piękne zdjęcia i inspiracje na wyciągnięcie ręki. Lubię przepisy, które nie zawierają jakiś kosmicznych składników, które trudno dostać w sklepie.



Pomimo tego, że Mistrz i ja bardzo lubimy zupy, dość rzadko goszczą na naszym stole. Czas najwyższy, by to zmienić. Teraz na pewno nie zabraknie mi inspiracji.



No i piękna "Cake magic" - zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia. Piękne ilustracje już pobudzają moje zmysły - aż boję się pomyśleć co będzie, jak wypróbuję jakiś przepis:)

ciastka migdałowo - daktylowe z nutką limonki

W oryginale miały być to ciastka czekoladowo - orzechowe z nutką pomarańczy ale z braku wspomnianych w przepisie składników, musiałam go nieco zmodyfikować i tym sposobem powstały ciastka migdałowo - daktylowe z nutką limonki:)

Wyprodukowałam je kilka dni temu z okazji tzw. kawy:) 

Kawałki migdałów nadają ciastkom chrupkość, natomiast limonka - piękny i intrygujący zapach oraz ciekawy posmak. 

Zabierając się za ich przygotowanie, nie byłam pewna rezultatu, lecz postawiłam wszystko "na jedną miskę" i.... było warto. Zachęcam zatem do modyfikowania przepisów:)


Poniżej podaję składniki wg oryginalnego przepisu, zaczerpniętego z tej książki, oraz modyfikacje, które popełniłam.

Składniki:
ok. 40 sztuk
czas przygotowania: ok. 75-80 min.
stopień trudności: łatwy, średni, trudny
ilość zużytych naczyń: 3
współczynnik bałaganu: mały, średni, duży

  • 300 g mąki pszennej
  • 75 g mąki pszennej razowej typ 2000
  • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
  • 0,5 łyżeczki soli
  • 200 g masła
  • 200 g białego cukru 
  • 100 g brązowego cukru
  • 2 łyżki drobno startej skórki pomarańczy (ja dodałam startą skórkę z 1 dużej limonki)
  • 2 duże jajka
  • 100 g orzechów włoskich drobno posiekanych (ja dodałam migdały)
  • 180 g ciemnych wiórków czekoladowych (ja dodałam ok. 100 g pokrojonych daktyli)


Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni. Wykładamy dużą blachę papierem do pieczenia (ciasta jest tyle, że piekłam na 3 razy). 
W misce mieszamy oba rodzaje mąki z sodą i solą. 
W innej dużej misce ucieramy masło z cukrem białym i brązowym oraz skórką pomarańczową (limonkową) na bladożółtą, kremową masę (dobrze jeśli masło nie jest prosto z lodówki, tylko w tzw. temp. pokojowej). Następnie dodajemy jajka i dalej miksujemy. Stopniowo wprowadzamy do masy składniki suche, a na koniec orzechy (migdały) i wiórki czekoladowe (daktyle). 
Ciasto jest dosyć lepkie, więc najwygodniej jest nakładać je na blachę łyżką (nie należy się zbytnio przejmować formowaniem kształtu, bowiem ciasto się "rozlewa" pod wpływem ciepła i zmienia nadaną wcześniej formę) pozostawiając ok. 2,5 cm odstępy.
Pieczemy ok. 10-12 min, aż ciastka przybiorą złocisty kolor i lekko popękają w szczytowych częściach. Pamiętamy, by po ok. 5-6 minutach obrócić blachę o 180 stopni. 
Upieczone ciastka wykładamy np. na deskę do wystygnięcia, a na blachę ponownie nakładamy warstwę ciasta (surowe ciasto, w czasie między upieczeniem pierwszej porcji a drugiej, dobrze jest wstawić do lodówki).  



Ciastka są miękkie lecz chrupiące - zapewniam, nie połamiecie sobie na nich zębów, a wręcz przeciwnie - połechczecie podniebienie:)

Smacznego!

czwartek, 26 lipca 2012

spaghetti napoletana (w wersji z mięsem)

Miało być filmowo. To będzie.

Rozmawiając ostatnio z jedną z moich koleżanek na temat fajnych filmów wartych obejrzenia okazało się, że była święcie przekonana, że moją inspiracją do założenia tego bloga była "Julia i Julia".  Musiałam sprostować jej założenie, ponieważ zaczynając swoją przygodę z blogowaniem nie miałam bladego pojęcia o funkcjonowaniu tego obrazu w dystrybucji filmowej. "Julię i Julię" obejrzałam dopiero niedawno, własnie z polecenia Hani. Wszyscy, którzy go widzieli wiedzą, że Meryl Streep przeszła samą siebie, a scena, w której uczy się siekać cebulę spowodowała u mnie atak śmiechu (wręcz konwulsji) i ból mięśni brzucha przez następne 2 dni:)  Zatem wszystkim, którzy jeszcze go nie widzieli - gorąco polecam.

Inne spojrzenie na jedzenie wywołał u mnie jednak film, którego spora część dotyczy nie tyle gotowania, co celebrowania aktu jedzenia oraz delektowania się smakiem i zapachem potraw. Chodzi o "Jedz, módl się, kochaj" z Julią Roberts, a w szczególności pierwszą jego część - której akcja rozgrywa się w słonecznej Italii. Sposób w jaki pokazane są tu restauracje, małe zatłoczone knajpki, sposób jedzenia i radości jaką to wywołuje u ludzi po prostu uderzył mnie i później nic już nie było takie samo.

Odnoszę wrażenie, że kuchnia włoska uchodzić może za dość pospolitą, gdyż pełno jest wszędzie pizzerii, spaghetterii itp. ale sami zapewne przyznacie mi rację - trafić na pizzę lub makaron z prawdziwego zdarzenia (nie wydając przy okazji fortuny), wcale nie jest tak prosto.

Nie jest też może zbyt wyrafinowana, a już na pewno nie tak elegancka jak kuchnia francuska, ale za to (w moim odczuciu) tak jak żadna inna kuchnia pozwala cieszyć się potrawą w gronie najbliższych. Najzwyczajniej w świecie ma moc zbliżającą ludzi do siebie (prawie jak pewna fioletowa czekolada - ale o tym przy innej okazji).



Oto moja wersja spaghetti napoletana, którego przepis znalazłam w serii wydawniczej  "Podróże kulinarne" dla Rzeczpospolitej - "Kuchnia włoska - tradycje, smaki, potrawy".
Troszkę go zmodyfikowałam - z racji dodania przeze mnie mięsa. Napoletana w naturze (oryginale) występuje bez mięsa - i jeśli tylko pominiecie tą część zamieszczonego przeze mnie przepisu - danie to równie dobrze smakuje i przyjemności może zaznać także wegetarianin:)

Składniki:
porcja dla 3 osób
czas przygotowania: 40 min.
stopień trudności: łatwy, średni, trudny
ilość zużytych naczyń: 5 + talerze i sztućce

  • makaron spaghetti (jak dla Mistrza i mnie - pół paczki)
  • 1 łyżka oliwy
  • 1 łyżka oleju
  • 1 mała drobno posiekana cebula
  • 2 rozgniecione ząbki czosnku
  • 425 g (1 puszka) pomidorów z puszki
  • 0,25 szklanki przecieru pomidorowego
  • 1 łyżeczka białego cukru
  • garść suszonego oregano
  • garść świeżej bazylii
  • parmezan (do posypania)
+ część mięsna
  • 250 g mięsa mielonego
  • przyprawa do mięsa mielonego

Zagotowujemy w wysokim garnku dość dużą ilość wody. Gotujemy makaron spaghetti w osolonej wodzie z dodatkiem oleju wg wskazań na opakowaniu makaronu.
Na patelni podgrzewamy oliwę i podsmażamy cebulę na małym ogniu. Dodajemy czosnek, posiekane pomidory, przecier, cukier i oregano. Gotujemy na małym ogniu bez przykrywki przez ok. 10 - 15 min. aż sos zgęstnieje.
Ugotowany odcedzony makaron dodajemy do patelni z sosem i mieszamy.

część mięsna - można pominąć
Na drugiej, rozgrzanej patelni podsmażamy mięso mielone rozdrabniając je drewnianą łyżką lub szpatułką. Doprawiamy dość dużą ilością przyprawy do mięsa mielonego. Gdy mięso będzie gotowe dodaj je do patelni z sosem.

Nałóż makaron z sosem na talerz. Posyp startym parmezanem oraz umytą i porozdzieraną (nie pociętą) bazylią. (tu uwaga - był czas, kiedy nie przywiązywałam wagi do rodzaju sera, którego dodawałam do spaghetti, lecz wierzcie mi, że poczujecie różnicę, jeśli dodacie parmezanu zamiast np. goudy)

Czas na celebrację:)



Wskazane ubrudzenie brody sosem:)

środa, 25 lipca 2012

serek z rzodkiewką

Są takie dni, że sama nie wiem na co mam ochotę do jedzenia i liczę na siłę sprawczą w postaci jakiegoś zewnętrznego bodźca:)
Będąc ostatnio na zakupach "rzucił mi się w oczy" gotowy serek twarogowy z rzodkiewką. Ze względu na dostęp do żywej rzodkiewki, podjęłam decyzję o przygotowaniu własnej wersji serka zamiast nabywania tego gotowego - sklepowego.


Jak już zapewne wiecie, kwestia śniadań w ciągu tzw. tygodnia (czytaj dni roboczych) jest w moim przypadku tematem dość drażliwym, ze względu na barierę psychiczną przed zbyt wczesnym wstawaniem.
No nic nie poradzę na to, że minuty snu wykorzystuję do maksimum.
Nie przejdzie mi w czwartek rano przez myśl jajecznica czy omlet, a o gotowanej kiełbasce już nawet nie wspomnę.
Jedyna opcja na urozmaicenie śniadania to przygotowanie czegoś dzień wcześniej - nawet jeśli zajmuje to 5 minut (tak jak w tym przypadku).


Do wszystkich leniwców (takich jak ja) - wszystko czego potrzebujecie, by przyrządzić super wakacyjny serek do kanapek to:

  • serek homogenizowany (1 opakowanie ok. 200g)
  • 5 dużych rzodkiewek
  • 4 źdźbła szczypiorku
  • sól
  • pieprz




Rzodkiewkę myjemy i kroimy w drobną kostkę. W misce mieszamy serek homogenizowany z pokrojoną rzodkiewką. Doprawiamy solą i pieprzem do smaku. Posypujemy szczypiorkiem.
Proste jak pocisk lecący po paraboli (stary cytat z pewnego polityka) - żeby nie było;)



Mhhhmmmm mniam. Chwila z taką kanapką - bezcenne.

poniedziałek, 23 lipca 2012

tarta z jagodami

Lato w pełni - przynajmniej kalendarzowe, ponieważ patrząc za okno nie zawsze odnoszę wrażenie, że to środek wakacji:)
Tak czy owak, postanowiłam sobie wynagrodzić niedostatki panującej aury i zafundować lato w kuchni:)

Opowieści znajomej o niedawnym, przypadkowym jagodobraniu pobudziły moje synapsy odpowiedzialne za kubki smakowe a targ, który nadal obfituje w całą gamę sezonowych owoców dodatkowo jeszcze podsyca moją smakową wyobraźnię... 

Stało się. Zrobiłam tartę jagodową.

Lubię tartę za to, że jest łatwa i szybka w przygotowaniu, dodatkiem może być dosłownie cokolwiek (słodkiego, słonego, pikantnego lub kwaśnego), ładnie się prezentuje (a moje oczy również lubią jeść) i nie generuje dużego bałaganu w kuchni:)





Podczas gorących dyskusji z Lindą M. na temat ciast i ciasteczek oraz wyższości muffin nad babeczkami:) wyszedł na jaw pewien patent, który ponoć dodaje ciastu tartowemu dodatkowego śmietankowego posmaku. Dzieje się tak na skutek dodania do ciasta magicznego składnika - mleka w proszku! Tajnik ten, wcześniej mi obcy, postanowiłam czym prędzej przetestować.  

Rezultat? PATENT DZIAŁA!


Wszystko czego potrzeba do przyrządzenia tego smakoumilacza to:
porcja dla 2 osób
czas przygotowania: 1 godzina
stopień trudności: łatwy, średni, trudny
ilość zużytych naczyń: 3

  • 100 g mąki
  • 1,5 łyżki cukru pudru (do ciasta)
  • 0,5 łyżki cukru pudru (do śmietany)
  • 1,5 łyżki mleka w proszku (patent wg Lindy M.)
  • 50 g zimnego masła
  • 1 jajko
  • 0,5 łyżeczki ekstraktu śmietankowego
  • 200 ml śmietanki kremówki 30% 
  • 500 g jagód
  • ok. 500 g fasoli lub innego obciążnika, by utrzymać kształt tarty
  • papier do pieczenia

Do dużej miski (w której łatwo będzie Wam wyrabiać ciasto) wsypujemy mąkę, cukier puder, mleko w proszku, pokrojone w drobną kostkę masło, jajko i ekstrakt śmietankowy. Wyrabiamy i ugniatamy ciasto tak długo, aż będzie mieć zwartą i plastyczną konsystencję. 
Ciasto dzielimy na pół, formujemy w 2 małe placki, które wkładamy do foremek do tarty. Rozciągamy ciasto dopasowując do kształtu form (pokrywając również wewnętrzne ścianki form do samej górnej krawędzi). 
Nakłuwamy ciasto widelcem i wstawiamy do lodówki na ok. 30 min.
Po wskazanym czasie rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni Celsjusza. Wyjmujemy ciasto z lodówki, wykładamy wierzch ciasta papierem do pieczenia i obciążamy fasolą lub innym obciążnikiem, by ciasto upiekło się płaskie (a nie z tzw. falbanami). Wstawiamy ciasto do piekarnika na ok. 10 min. Następnie zdejmujemy z ciasta papier i obciążnik i pieczemy jeszcze jakieś 5 min. by ciasto się delikatnie zrumieniło. Wyjmujemy ciasto z piekarnika i czekamy aż wystygnie.

Do miski wlewamy śmietanę oraz dosypujemy cukier puder. Ubijamy na sztywną masę.
Jagody myjemy i osuszamy.

Na ostudzone ciasto wykładamy bitą śmietanę i posypujemy obficie jagodami.

Wierzcie mi. Niebo w gębie.




Podziękowania dla Lindy M. za dobrą radę:)

sobota, 21 lipca 2012

Grillowana cukinia oraz polędwiczki wieprzowe na ziemniaczanym puree

Po nieomal tygodniowych wojażach po Podlasiu, przy okazji rewelacyjnego Suwałki Blues Festival, (tematyka dotycząca tego regionu zostanie wkrótce przeze mnie omówiona) czas na posiłek odbiegający stylistyką od dań serwowanych w przydrożnych barach tudzież przygotowywanych na butli gazowej na polu namiotowym:).

Dziś na "tapecie" mamy cukinię. Wprawdzie w roli dodatku, lecz jakże wzbogacającego zarówno wizualnie jak i smakowo cały posiłek. 
Cukinia posiada kilka zalet, ważnych nie tylko dla osób dbających o zdrowy tryb życia, bowiem jest warzywem niskokalorycznym, sprzyjającym przemianie materii oraz w naturalny sposób odkwaszającym organizm. 
Dodatkowo jest niedroga i łatwa w przygotowaniu. Świetnie sprawdza się jako dodatek do dań obiadowych stanowiąc świetne urozmaicenie od tradycyjnych i wszechobecnych w Polsce surówek. Sami zresztą zobaczcie, oceńcie i spróbujcie:)





Składniki:
(porcja dla 2 osób)- czas przygotowania ok. 35 - 40 min.

  • 5 dużych ziemniaków
  • 1 cukinia
  • 1 duży pomidor
  • ok. 500 g polędwicy wieprzowej
  • 1/4 szklanki mleka
  • 0,5 łyżki oliwy z oliwek
  • 1 łyżka oleju np. rzepakowego
  • sól
  • pieprz
  • ostra papryka
  • zioła prowansalskie
  • koperek

Obieramy ziemniaki, wstawiamy do osolonej wody i gotujemy do miękkości (ok. 20 min.). Gdy będą już gotowe, odcedzamy, dodajemy mleko oraz koperek i rozgniatamy na puree.

Cukinię kroimy w plastry o grubości ok. 1 cm. Solimy delikatnie oraz doprawiamy ziołami prowansalskimi. Patelnię (np. grillową) smarujemy cienką warstwą oliwy z oliwek (najlepiej przy użyciu pędzla). Na rozgrzaną oliwę, po ok. 15 min. od wstawienia ziemniaków, kiedy będą już prawie gotowe, podsmażamy, z dwóch stron, cukinię aż się zrumieni.

Kroimy polędwicę wieprzową w plastry ok. 1,5 cm grubości. Rozgniatamy delikatnie palcami (tłuczek mógłby zmiażdżyć to dość delikatne mięso). Doprawiamy solą, świeżo zmielonym pieprzem (sypki też da radę), ostrą papryką oraz ziołami prowansalskimi. Gdy ziemniaki będą już prawie gotowe, wstawiamy polędwiczki na rozgrzany na patelni olej rzepakowy i smażymy ok. 2-3 min. z każdej strony. 

Pomidor kroimy w cienkie plastry.

Gdy wszystkie składniki potrawy są już gotowe układamy na talerzu i delektujemy się smakiem (choć o tym nie muszę chyba nikomu przypominać:)).


 Smacznego!

czwartek, 12 lipca 2012

Gone fishing czyli przerwa urlopowa:)

Witam witam!
W końcu nadeszła ta wyczekiwana chwila....upragniony urlop! 
Wiąże się to z tym, że będę odcięta od mediów "luksusowych":) i nie będę nic w tym czasie publikować.

Gdyby ktoś się wybierał w międzyczasie do Suwałk tudzież Olsztyna serdecznie zapraszam i być może się spotkamy na którejś z organizowanych tam bluesowych imprez. 
Zapraszam oczywiście w Wolną Sobotę;)

poniedziałek, 9 lipca 2012

lody miętowo - czekoladowe

A kiedy jest już tak gorąco, że nawet porady Chłopaków z Make life harder nie odnoszą upragnionego rezultatu, trzeba sięgnąć po środek ostateczny. 

Lody miętowe. Z czekoladą. Moje ulubione. Orzeźwienie - gwarantowane.


Wszystko czego potrzebujecie, by przygotować całą masę środka chłodzącego, w postaci tych pysznych lodów miętowych, to:

  • 400 ml śmietanki kremówki (30%,36%)
  • 1 mleko skondensowane słodzone w puszce (ok. 533 g)
  • 150 ml mleka
  • 2 łyżki ekstraktu z mięty (lub kropli miętowych - ja tych użyłam)
  • 100 g gorzkiej czekolady

Czekoladę siekamy na małe kawałki lub trzemy na tarce o dużych oczkach. Kremówkę, mleko i mleko skondensowane mieszamy misce. Dodajemy czekoladę i ekstrakt z mięty lub krople miętowe (dostępne np. w aptece). Mieszamy. Przelewamy do foremek a la lody na patyku (dostępne np. w sieci sklepów meblowych, przekonujących nas, że "my tam urządzimy" lub sieci drogerii o nazwie zaczynającej się na "R") lub do pojemnika, który można zamrażać.
Czekamy, aż się zamrożą, czyli ok. 8 h:( Ale, jak już się zmrożą......


żaden upał nie będzie Wam straszny:)


 Przyjemnego lata!

sobota, 7 lipca 2012

wiśniowy chłodnik

Na dworze jest dziś chyba z milion stopni! Prawdziwy żar tropików lub istne Saint Tropez w zachodniej Polsce:)
Nie zamierzam jednak narzekać, bowiem mam jeszcze w pamięci tegoroczną zimę i moje modły o kilka ciepłych dni.

No to mam, co chciałam!

W takie dni nie sposób myśleć o tradycyjnym obiedzie, choć nie raz zdarzyło mi się (subtelnie lekceważąc prognozę pogody) zaserwować gorącą pieczeń tudzież rozgrzewający barszcz:) 

Ale nie dzisiaj, Kochani!

Zainspirowana przepisem, sygnowanym przez Roberta Makłowicza, który wpadł mi w ręce w jednej z sieci supermarketów, postanowiłam ugotować mój pierwszy w życiu chłodnik!


Wybrałam się zatem na zakupy, w poszukiwaniu niezbędnych składników.

Sobota jest jednym z moich ulubionych dni, kiedy mam w końcu okazję trafić na lokalny targ. Dziś zewsząd atakowały wiśnie, czereśnie, maliny, porzeczki, jagody, brzoskwinie, morele......(można było oszaleć ze szczęścia:)) i nie miałam najmniejszej ochoty tego ataku odpierać! 
Wręcz przeciwnie. 
Co rusz podkładałam drugi policzek, a w zasadzie robiłam dodatkowe miejsce w torbie. Jak tak dalej pójdzie, będę musiała zainwestować w wózek na zakupy (albo w tragarza:)).

Tak czy owak, nabyłam drogą kupna niezbędne:

  • wiśnie (1 kg)
  • goździki (5 szt.)
  • cynamon (szczypta - ok. 0,5 łyżeczki)
  • czerwone, wytrawne wino (200 ml)
  • cytrynę (sok z 1 szt.)
  • cukier (130 g)
  • jajka (2 żółtka)
  • śmietankę kremówkę (200 ml)
  • wodę (800 ml)
  • sól (szczypta)
i zabrałam się do gotowania.

Włożyłam do garnka wypłukane i wydrylowane wiśnie. Dodałam wodę, wino, sok z cytryny, cukier, sól, goździki oraz cynamon. Zagotowałam, a następnie trzymałam na "małym ogniu" przez ok. 20 min. Po tym czasie wyjęłam łyżką cedzakową połowę wiśni, a resztę zmiksowałam blenderem.
Odczekałam, aż zawartość garnka lekko przestygnie.
W misce wymieszałam śmietankę z żółtkami i dodawałam bardzo powoli, łyżka po łyżce nadal ciepłą, lecz nie gorącą zupę (nie chcąc, by zawartość miski się ścięła). 
Następnie przelałam powoli zawartość miski do garnka z zupą, cały czas mieszając. Dodałam jeszcze ok. 2-3 łyżeczki cukru (należy go dodać wg własnego uznania). Ostudziłam, wstawiłam do lodówki.

Zjadłam:) Teraz pozwolę sobie być nieskromna - Mmmmhhhhhhhhhhhh...pycha!!





Teraz zabieram koc i książkę i zmykam na rowerze nad jezioro!! Pa.


środa, 4 lipca 2012

aromatyczne cytrynowe bułki

Dla jednych sporty ekstremalne to wspinaczka wysokogórska, dla innych skok na bungee czy ze spadochronem. 
Dla mnie miano hardcoru ma przygotowanie ekstra śniadania w ciągu pracowitego tygodnia, kiedy czas do wyjścia do pracy mam odliczony co do sekundy!

Odrobina niedzieli na wtorkowe śniadanie? 

Dlaczego nie?! 
Jestem za, a nawet przeciw!


Ten jakże szalony pomysł wywołujący nie lada ekscytację, wpadł mi dziś do głowy!


Postanowiłam zatem podarować Mistrzowi i sobie odrobinę luksusu i zainspirowana przepisem, który znajdziecie tutaj przygotowałam pyszne maślano - cytrynowe bułki.

Czy tylko ja mam problem ze zdrobnieniami? Mam chyba jakąś nerwicę natręctw z tym związaną - cieplutkie, słodziutkie bułeczki. Bułeczuszki... aż mi się gęsia skórka:) robi!

Tak więc przygotowałam, za poradą nieznajomej wirtualnej Koleżanki, wszystkie niezbędne składniki:

  • 390 g mąki
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 100 g cukru
  • skórkę otartą z 1 cytryny
  • szczyptę soli
  • 150 g zimnego masła
  • 150 ml (słodkiej) śmietanki 30%
  • 1 łyżkę w/w śmietanki do smarowania

i rozgrzałam piekarnik do 190 stopni C. 

Przygotowałam sobie dużą miskę, do której dokładałam po kolei: przesianą mąkę, proszek do pieczenia, cukier, drobno startą skórkę z cytryny oraz sól. Wymieszałam wszystko łyżką. Następnie dodałam pokrojone w drobną kostkę zimne masło oraz również chłodną śmietankę.
Zagniotłam szybko ciasto - do momentu, aż stworzyło jednolitą, bardzo gęstą masę (konsystencja trochę powinna przypominać surowe ciasto kruche).

Wyłożyłam blachę papierem do pieczenia.

Zarobione ciasto wyłożyłam na blat, lekko rozwałkowałam (ciasto powinno mieć ok. 1,5 - 2 cm grubości) i wycięłam okrągłą foremką (np. szeroką szklanką, tudzież pokalem do piwa) 8 bułek, a ostatnią 9 bułkę uformowałam z pozostałego ciasta. Wierz bułek posmarowałam odrobiną śmietanki. Ułożyłam krążki w odstepach na blasze i wstawiłam do piekarnika na ok. 30 minut (sprawdzając od czasu do czasu) korzystając z programu piekącego "od spodu".


Po wyciągnięciu z piekarnika zapach delikatnie cytrynowych bułek unosi się w powietrzu i trzeba niezwykle uważać, by nie poparzyć sobie palcy ani języka, ponieważ ma się ochotę spałaszować takie śniadanie od razu.


Jak słodkie śniadanie, to słodkie. 
Można nałożyć na bułki dżem, serek homogenizowany czy ubitą śmietanę, ale powiem Wam w sekrecie, że mnie najbardziej smakowały z samym masłem, które pod wpływem temperatury topiło się na bułce.



Do tego kawa i .... żyć, nie umierać ... tylko dlaczego nie można podelektować się dłużej?

Smacznego!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...